
Pewnego pięknego dnia...
...płynęliśmy ze Stralsundu do Kopenhagi. Modrej tafli morza nie marszczył żaden powiew, a diesel-grot mrucząc dziarsko nadawał nam wiatr własny ze 4,5 węzła.
Idylla została zmącona gdy sokoli wzrok wachty spostrzegł szary punkt na horyzoncie. Szybko urósł on do rozmiarow okazałego patrolowca Naszych Drogich Sąsiadów, z którego za pomocą pontonu na nasz pokład przedostali się dwaj panowie z bronią maszynową.
Kiedy okazano im dokumenty odprawy w Stralsundzie (tak, to bylo przed Schengen), a działania operacyjne wykluczyły przemyt imigrantów, prochów, broni lub innej kontrabandy, panowie pożegnali nas. Nie na długo jednak. Po kilku minutach podpłynęli ponownie i zażądali podniesienia...
CZARNEGO STOZKA
Tak się nam to spodobało, że postanowiliśmy wyróżnić ten niedoceniany i zarazem piękny element obowiązkowego wyposażenia jachtu, i nazwaliśmy naszą grupę jego imieniem.

foto: www.magdalena-lasocka.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz