poniedziałek, 15 września 2008

GPS do szuflady- próba sił w Portugalii cz 1



W czerwcu 2005 roku miałem zaszczyt uczestniczyć w przyjemnościowym rejsie na trasie Villamura-Lizbona. Nigdy nie żeglowałem w Portugalii i z radością przyjąłem zaproszenie wystosowane przez moich przyjaciół. Południe Portugalii, znane pod nazwą Algarve, zachwyca malowniczymi klifami z rudo-pomarańczowych skał. Dodatkowo, dużo atrakcji turystycznych sprawiło, że uprawialiśmy żeglugę w niewielkiej odległości od lądu.
Fakt ten, w połączeniu z bliskością Sagres, miejsca, w którym Henryk Żeglarz kształcił swoich adeptów, sprawił, że odłożyłem mój ulubiony GPS i postanowiłem poprowadzić nawigację wyłącznie metodami tradycyjnymi. Przy każdej okazji warto ćwiczyć, a tu nadarzyła się fantastyczna okazja.
Po kilku dniach żeglugi wzdłuż brzegów obraliśmy kurs na przylądek Sao Vincente.
Jest to południowo-zachodni „narożnik” Półwyspu Iberyjskiego. Chroniąc się przed upałem zastanawialiśmy się, ile prawdy jest w przydomku „przylądek ciepłych gaci". Prognozy pogody ani obserwacje nieba nie wskazywały na ryzyko jakiegokolwiek istotnego pogorszenia pogody. Na kilka mil przed przylądkiem zauważyłem, że widoczność zaczyna się szybko pogarszać mimo bezchmurnego nieba. Oddalone obiekty zaczęły się rozmywać w całunie rudego pyłu. Kiedy zbliżyliśmy się do przylądka na odległość poniżej mili, łagodny do tej pory wietrzyk zaczął stopniowo tężeć. Ostatnie pamiątkowe zdjęcia musiały zostać przerwane ze względu na konieczność zarefowania się. W ciągu pół godziny przeszliśmy z flauty i klaru plażowego na sztormowanie na samych masztach.
Wyglądało na to, że mój eksperyment nawigacyjny wchodził w kolejną fazę Zaznaczyłem obserwowaną pozycję przylądka i spokojnie czekałem na dalszy rozwój wypadków. Po zapadnięciu zmroku wiatr stracił na sile i opuściliśmy schronienie strzelistych kilkudziesięciometrowych klifów.

Ponieważ w nocy odchodziliśmy od brzegu, przecinając zatokę, wiedziałem, że precyzyjne trafienie w nasz następny port (Sesimbra) będzie sprawdzianem mojej reputacji jako nawigatora.
W nocy korzystaliśmy z możliwości płynięcia na Gwiazdę Polarną, porównywanie kątów z kątami pomiędzy gwiazdami uznaliśmy za możliwe ale trudne i niepraktyczne. Już prościej byłoby skorzystać z tarczy księżyca, która ma średnicę około 30 minut (pomijam wahania zależnie od zmieniającej się odległości od Ziemi). W dzień bawiliśmy się w ocenę kątów za pomocą pięści na końcu wyciągniętej ręki (około 10° lub ręki z szeroko rozstawionymi palcami -około 20°). Nie ukrywam jednak, że głównie korzystałem z lornetki z podziałką.
Mając możliwość wstępnej oceny kątów między charakterystycznymi punktami na brzegu
starałem się szacować ich odległość. Obserwując inne jednostki sprawdzalem dokładnie czy dany obiekt znajduje się w zmiennym, czy w stałym namiarze.
Wróćmy do rejsu. Zza zamglonego horyzontu wyłaniało się pasmo gór. Gdzieś tam znajdował się mauretański zamek, u stóp którego powinna być marina. Pozycja zliczona nie dawała mi jasnej odpowiedzi, która z kilku plam na brzegu jest naszym celem, a pomyłka mogła nas kosztować: dodatkowy czas zmarnowany na halsówkę przy odrabianiu straconej wysokości.
Krajobraz okolic Władysławowa czy Arkony jest "opatrzony" a wątpliwości co do własnej pozycji obserwowanej w tych rejonach byłyby dość niezwykle. Przy portugalskim brzegu czułem się jak odkrywca, trochę jak na randce w ciemno. Ostateczny wynik okazał się przyzwoity, potwierdzając, że inwestycja wysiłku w rzetelny pomiar prędkości kursów i notowanie zmian jest opłacalna.

Fotografia przedstawia inny jacht na tle przylądka Sao Vincente. Jej autorem jest Piotr Marzec